Piątkowy seans z książką czy filmem? #4: Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś"



"Człowiek ma tylko jedno życie. I właściwie ma obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da"

Po tak długiej przerwie w końcu przychodzę do Was z Piątkowym seansem. 

Jakiś czas temu znajomy poprosił mnie, bym poleciła mu nietypowy romans. Zaproponowałam właśnie ten tytuł. Padło pytanie: 


KSIĄŻKA CZY FILM?


Książka wciągnęła mnie do reszty. To właśnie ta powieść przebiła mur wątpliwości i uprzedzeń. Przez dłuższy czas delektowałam się jedynie morderstwami, krwią, strachem czy fantastyką. Unikałam tematyki miłosnej jak ognia, gdyż każda powieść wydawała mi się płytka i zamiast czerpać radość z czytania- po prostu się męczyłam.
Moyes podała mi rękę i wyciągnęła z tego zastoju czytelniczego. Podarowała mi uroczą historię pełną nadziei, która ruszyła moje serce i ociepliła je. Ostatni raz tak płakałam na "Ostatniej piosence", czyli jakieś 6-7 lat temu. Po prostu nie potrafiłam powstrzymać łez i ostatnie strony czytałam z wielkim utrudnieniem.
Zauroczona książką zabrałam (całkowicie nieświadomą) przyjaciółkę na seans.


Film według mnie musi pokrywać się z książką chociaż w 80%. Jeżeli ktoś próbuje mi wmówić, że coś jest ekranizacją powieści, a praktycznie oprócz imion bohaterów nic się nie zgadza- to dla mnie taki kicz nie może nazywać się "ekranizacją". Nie i koniec, kropka.
Wiem, że jestem bardzo surowa w ocenianiu i potrafię doczepić się najmniejszych szczegółów, ale dzięki temu potrafię docenić perełkę. "Zanim się pojawiłeś" właśnie taką perełką jest.

Oczywiście, dopatrzyłam się małych niedociągnięć, ale to co zobaczyłam skradło moje serce. Podobnie jak te wszystkie kostiumy Lou, nie mogłam ich sobie lepiej wyobrazić! A czerwona sukienka do dnia dzisiejszego mi się marzy. I ta piosenka na samym końcu...
Jest to jeden z tych filmów, który na pewno pojawi się w mojej domowej kolekcji i będę oglądać, aż do znudzenia ( podobnie jak wszystkie części "Igrzysk śmierci").
Aktorzy idealnie wpasowali się w role (nie, moje serce w ogóle nie zaczęło mocniej bić na widok Willa) i sprawili, że zaczęłam przeżywać historię na nowo. 

Nie muszę dodawać, że obie na przemian płakałyśmy i śmiałyśmy jak głupie?

Dlatego nie potrafiłam koledze odpowiedzieć na to pytanie. Nie tyle, że jestem niezdecydowana, ale obie formy warte są uwagi i nie wyobrażam sobie książki bez filmu i na odwrót.

Piątkowy seans z: książką i filmem!

A Wy co wolicie?
Czytaliście lub oglądaliście film?

Miłego piątku!

2 komentarze:

  1. Mam dokładnie te same odczucia! Książkę pochłonęłam niezwykle (jak na mnie) szybko, płacząc już praktycznie 30 stron od końca :) Rano obudziłam się z opuchniętymi oczami, ale warto było :)
    A film także mnie urzekł, aktory idealnie dobrani, piękne zdjęcia, muzyka i zgodność z książką 90% jak dla mnie.Jasne, brakowało niektórych rzeczy, np. tego, że Lou na wesele poszła w tej samej czerwonej sukience, co na koncert. Dla mnie było to dość istotne, takie symboliczne. Mimo wszystko, zakochałam się w ekranizacji, a również jestem surowa w ocenianiu.
    Także też nie potrafię wybrać :)
    Pozdrawiam ciepło ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Zawiodłam się, gdy zobaczyłam Ją w innej sukience.
      Jednak nie jest to bardzo znacząca różnica.

      Kocham, kocham, kocham! Nic dodać, nic ująć :)

      Buziaki! :*

      Usuń

Copyright © 2014 radandenelia , Blogger